Jakiś czas temu na Facebooku bardzo popularne było wrzucanie wpisów z hashtagiem #MyFirst7Jobs – było to coś w rodzaju zabawy, w której wymieniało się swoje pierwsze 7 pracy i pisało, co one dały i jak ludzie doszli do miejsca, w którym teraz są.
Sama wzięłam udział w tej zabawie, gdyż to naprawdę ciekawe dowiedzieć się o ludziach co robili wcześniej, co ich ukształtowało i jakie doświadczenia pomogły osiągnąć obecny etap w karierze zawodowej.
Dziś stwierdziłam, że warto to opisać trochę szerzej na blogu, gdyż moje pierwsze prace zupełnie nie wskazywały na to, że zajmę się sprzedaż i marketingiem internetowym. Wpisy na Facebooku szybko giną w natłoku nowych aktualizacji, a fajnie czasem wrócić do swoich przeszłych zajęć i powspominać trochę.
1. Nie wiem czy można powiedzieć, że moje pierwsze zarobione pieniądze zdobyłam pracując, ale na pewno byłam przedsiębiorczą dziewczynką, która jak widziała szansę na biznes to go robiła. W wieku 7-10 lat połączyłam przyjemne z pożytecznym, zabawę z dodatkowym zarobkiem (dostawałam już kieszonkowe). Uwielbiałam bawić się w gotowanie (pewnie, gdyby był internet już wtedy założyłabym blog kulinarny ;)). Dziadek miał wielki ogród, a ja w nim urządziłam małą restaurację i gotowałam z piasku i warzyw (wstyd, marnowałam jedzenie) zupy i inne dania. Ponieważ restauracja musiała się jakoś utrzymywać,dziadkowie musieli kupować za prawdziwe pieniądze 😉 Ciekawe czy im smakowało 😉
Dodatkowo organizowałam z koleżanką przedstawienia, na które dziadkowie byli osobiście zapraszani. Jednak wstęp nie był darmowy, bilet kosztował 15 tysięcy (1,5zł) i obecność była obowiązkowa.
2. Wychowałam się w rodzinie weterynarzy. Raz do roku w mojej miejscowości i okolicznych wioskach odbywały się szczepienia psów przeciw wściekliźnie – 1 dzień na jedną miejscowość. Szczepienia były płatne, wystawiało się zaświadczenie, a także zapisywało kto był ze swoim psem (jak ksiądz po kolędzie ;)). Gdy tylko nauczyłam się szybko i wyraźnie pisać byłam asystentką weterynarza podczas takich szczepieniowych dni. Pilnowałam kasetki z pieniędzmi, przyjmowałam opłaty za szczepienia, wydawałam resztę, a także zajmowałam się papierologią. Jakby nie patrzeć było to odpowiedzialne zajęcie, a ja przy okazji zrozumiałam, że praca może być przyjemnością (lubiłam to) i że niezależność finansowa daje możliwość spełniania zachcianek.
3. Kolejna moja praca to była sprzedaż kosmetyków Avon. Przyznam, że nie wiem czy coś sprzedałam ludziom spoza mojej rodziny – nie pamiętam czy w ogóle próbowałam. Jednak ta praca nauczyła mnie trochę marketingu i negocjacji.
4. Potem, już na studiach zaczepiłam się w firmie, która sprzedawała kosmetyki w centrach handlowych. Mieli takie jednodniowe wysepki i w każdym centrum byli co któryś dzień. Kosmetyki były bardzo słabej jakości, a kupowali je ludzie, którzy wierzyli, że wreszcie kupują sobie coś luksusowego (nie wyglądali na zamożnych). Mi sprzedaż szła naprawdę świetnie, potrafiłam dziennie zarobić nawet 400 zł (kilka godzin pracy). Jednak sumienie nie dawało mi spać i pożegnałam się z tą firmą po jakiś 2 tygodniach. Jednak tego co tam się nauczyłam nie żałuję – sprzedaż bezpośrednia, wywoływanie potrzeby posiadania produktu, wyciąganie ze słabego produktu jak najlepszych cech, a także umiejętności szybkiej reakcji i odpowiedzi na dziwne, czasem niemiłe pytania.
6. Wreszcie moja pierwsza praca w sklepie internetowym. Też w branży kosmetycznej. Była to drogeria internetowa, w której robiłam zakupy. Natknęłam się pewnego dnia na ogłoszenie, że szukają osoby do moderacji opinii o kosmetykach. Wysłałam swoje CV, wymieniliśmy kilka maili i ostatecznie właściciele stwierdzili, że jestem tak wygadana, że nadaję się na bardziej odpowiedzialne stanowisko. Początkowo organizowałam materiały (zdjęcia, opisy, składy INCI) dot. sprzedawanych kosmetyków i przerabiałam je oraz umieszczałam na stronie sklepu. Potem zajęłam się dodatkowo rozszerzaniem asortymentu, negocjacjami z producentami i hurtowniami, a także newsletterami.
Była to całkiem dobrze płatna praca jak na tamte czasy i studenckie życie, 10-15 zł za godzinę, I uwielbiałam ją – co widać, zostałam w branży. Niestety pisanie pacy magisterskiej zmusiło mnie do przerwaniu innych aktywności.
7. Mimo, że skończyłam biologię to nie udało mi się znaleźć w Toruniu pracy w zawodzie. Zaczęłam pracę jako konsultantka w SuperPharm oraz hostessa w Douglass. Brzmi miło, jednak często to była praca fizyczna i bardzo męcząca. Skacząc po brudnym magazynie musiałam też mieć czystą białą bluzkę. Musiałam też się pożegnać z kolczykiem w nosie i nauczyć się jeść raz na 8 godzin – miałam wybór albo jedzenie albo papieros, nałóg wygrywał. Cieszę się jednak, że mogłam to przeżyć. Nauczyłam się kontaktu z klientem, często złym i nastroszonym, nabrałam empatii do pracowników sklepów i ruszyłam swoje 4 litery rozpoczynając intensywne poszukiwania pracy w całej Polsce…
… tak wylądowałam w Warszawie jako specjalistka ds. marketingu internetowego w sklepie z produktami dla niemowląt i małych dzieci. To było 6 lat temu. Niby tylko 6 lat, a ja mam wrażenie, że to z pół wieku minęło – nie pod względem mojego wieku i samopoczucia (wciąż czuję się jak nastolatka), ale przez doświadczenia, robione rzeczy, branże w których pracowałam i rzeczy, których musiałam się nauczyć by dojść gdzie jestem teraz.
Nie była to prosta droga, a bardzo kręta, z licznymi dziurami i przeszkodami. Wciąż nią idę i nie zamierzam się zatrzymywać. Wychodzę z założenia, że jeśli spoczniemy na laurach, przestaniemy się rozwijać zawodowo i wyznaczać sobie nowe cele to szybko wpadniemy do pierwszej lepszej dziury cofając się do tyłu. Poza tym Internet gna do przodu, więc pracując w tej branży trzeba gnać razem z nim 🙂
A może i Ty podzielisz się swoim #MyFirst7Jobs ? Z przyjemnością przeczytam doświadczenia i historie zawodowe moich czytelników, bo wiem, że można z tego wyciągnąć wiele ciekawych wniosków.